1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22
2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.
|
|
Autor |
Wiadomość |
Temat: moja matka- jej choroba i my - döuzsze |
Miri_A
Odpowiedzi: 38
Wyświetleń: 14926
|
Dział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej Wysłany: 2015-06-26, 11:22 Temat: moja matka- jej choroba i my - döuzsze |
Karina Święch, kochana nie masz mnie za co przepraszać! Każdy z nas przeżywa swoją żałobę po swojemu, i że każdy z nas potrzebuje czasu właściwego dla siebie...
Nie wiem ile to jest... Niekiedy mam wrażenie, że dla mnie ten czas się nie zaczął jeszcze.
Wiesz, ja też zrobiłam mężowi awanturę, bo bez mojej wiedzy, gdy nie było mnie w domu spakował rzeczy mamy.... Ale myślę, ze nie tędy droga. Mój mąż chciał przecież dobrze... nie chcąc mnie ranić, popakował rzeczy mamy żebym nie musiała patrzeć na to... ktoś przecież musiał to zrobić... Nie wiem czy nie za wszcześnie.. na takie "porządki" nigdy nie ma właściwej pory. Ja pewnie nie tknęłabym ich jeszcze przez miesiące...
Przecież nikomu z naszych bliskich, śmierć ukochanej osoby nie pozostała obojętna ale każdy radzi sobie z nią po swojemu.... Ja mojego męża przeprosiłam za kłótnię, za moje pretensje i za mój nastrój... Oni nie zasłużyli na to, by obarczać ich własną rozpaczą... pomyśl op tym kochana... Solidaryzuję się z Tobą i sama miotam się pomiędzy skrajnymi nastrojami...
Staram sie przywoływać dobre i miłe chwile, gdy mama była w domku, gdy czuła się nienajgorzej, gdy będąc w lepszej formie psychicznej bawiła się z wnukiem... Niestety nic nie poradzę, że te tłamszące i bolesne wspomnienia same ściskają serce i wówczas pojawia się żal, wyrzuty sumienia, łzy... Tak bardzo mi jej brak.... Ale straciłam mamusię i tej straty nic mi nie zrekompensuje, jednak tych którzy mi zostali, stracić nie mogę. Zwłaszcza, że mam ich naprawdę niewielu... Zaledwie mój synek /10 lat/, mąż i brat gdzieś daleko w świecie...
Trzymaj się proszę i pomyśl o tym...
jolapol, absolutnie nie masz mnie za co przepraszać! Wątek nie jest mój, założyła go alina66 ale chyba już tu nie zagląda, a że Jej historia jest w jakimś stopniu tożsama z moją.. pozwoliłam sobie "przywłaszczyć" sobie ten wątek... Jak alina66 się pojawi, zweryfikuje moje zachowanie!
Natomiast z całego serca dziękuję, że podejmujecie temat, że tak bardzo wspieracie, że udzielacie porad sobie, mnie i każdemu kto zajrzy na forum w poszukiwaniu otuchy...
Bardzo dziękuję... |
Temat: moja matka- jej choroba i my - döuzsze |
Miri_A
Odpowiedzi: 38
Wyświetleń: 14926
|
Dział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej Wysłany: 2015-06-25, 10:19 Temat: moja matka- jej choroba i my - döuzsze |
Bardzo dziękuję Wam za odpowiedź...
Wciąż we mnie jest mnóstwo emocji, bardzo duże poczucie winy... że ten ostatni raz zawiodłam. Nie zauważyłam, i nie uwierzyłam, że apatyczne zachowanie mamy wynika nie tylko ze schizofrenii ale też z tego powodu, że ona praktycznie nie może już oddychać...
agalla napisał/a: | Myśle że sam fakt że miałaś szanse tak pięknie pożegnać sie z mamą i ona z tobą było jednocześne wymazaniem i zadośćuczynieniem tego co było "nie tak". I tego się trzymaj! |
agalla, !!! Dziękuję Ci z całego serca... Tak pięknie to napisałaś.
Tak, w tę ostatnią chwilę świadomości mamy, ucałowałam ją, przytuliłam, pocałowałam rączki dziękując, że jest... Zdążyłam!
A dziś tesknię nawet za zapachem dymu z papierosa....mimo, że to on ją zabił... |
Temat: moja matka- jej choroba i my - döuzsze |
Miri_A
Odpowiedzi: 38
Wyświetleń: 14926
|
Dział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej Wysłany: 2015-06-24, 13:07 Temat: moja matka- jej choroba i my - döuzsze |
Alina66 bardzo dziękuję Ci za ten wątek.... Znalazłam go dziś dopiero, więc pozwolę sobie odświeżyć...
Kiedy przeczytałam ten wątek…nie potrafię powstrzymać łez... Łez smutku, łez po stracie kochanej mamy, łez rozpaczy, łez żalu i rozpaczy i wyrzutów sumienia, poczucia winy nad tym wszystkim co mogłam, co powinnam...
Pojawiłam się na forum stosunkowo niedawno, zakładając wątek „Szukam pomocy dla mojej mamy”:….
Wówczas skupiłam się na tym, co najistotniejsze… choroba mamy, potrzeba znalezienia pomocy przy interpretacji wyników, analizie objawów zwykłego wsparcia w obliczu śmiertelnej choroby…
Moja mama odeszła… odeszła 24 maja o godz. 19.40. Równo miesiąc temu, dziś obchodziłaby imieniny…
A ja w głowie mam gonitwę myśli gdzie moja rozpacz, żal i ból przeplatają się ze wspomnieniami. Szukam wyjaśnienia, usprawiedliwienia, rozgrzeszenia…. Płaczę niemal codziennie…
Mimo, że byłyśmy razem to jednak osobo… a mimo, że osobno to jednak tak bardzo razem…
Cytat: | moja matka przez całe moje dziecinstwo pila , przestała jak bylam w szkole średniej, ale zaczęła nadużywać w to miejsce leków. |
Jakbym wróciła do swojego dzieciństwa… alkohol w domu był tłem dla mojego dzieciństwa… potem zaczęły się leki…
20 lat temu zdarzyła się tragedia w naszej rodzinie… w 1,5 miesiąca po ślubie tragicznie zginął mój pierwszy mąż. Ja byłam młoda i jakoś otrząsnęłam się z tego. Moja mama przeżyła ten fakt tak bardzo, że wpadła w depresję.. Zaczęła sięgać po kolejne leki, pod kontrolą lekarza ale też samowolnie, zwłaszcza samowolnie.
Wypadek samochodowy - mama złamała kręgosłup. Długi pobyt w szpitalu, rehabilitacja, bolesne kolejne operacje… Byłam przy niej niemal cały czas, godząc wówczas studia dzienne z koniecznością opieki nad mamą…
Mam jeszcze młodszego brata… ale on miał wtedy 15 lat i nie radził sobie z pomocą mamie i z sytuacją w ogóle. Ojczym alkoholik – bez komentarza.
Po wypadku mama leczyła się m.in. w poradni leczenia bólu… Tam dostała po raz pierwszy morfinę…
Lecząc się już na depresję i zażywając psychotropy, dostała morfinę i…. była w 7 niebie. Zaczęły się "odjazdy" i tracenie kontaktu z rzeczywistością. Gdybym nie zareagowała wcześniej to...............................
Gdzieś po drodze fizyczny stan mamy powrócił w miarę do normy, morfina poszła w odstawkę, natomiast jej psychika zaczęła całkiem wysiadać… Zaczęły się kolejne wizyty u psychiatrów, pobyty w szpitalach psychiatrycznych i wreszcie diagnoza: schizofrenia paranoidalna.
W tym czasie brat wraz z ojczymem opuścili nas z dnia na dzień… Wyjechali za granicę, bez pożegnania, bez słowa.
Niespełna miesiąc później na świecie pojawił się mój synek… Mama jakoś nie ucieszyła się, że została babcią… Schizofrenia odarła ją z tej radości…
8 lat temu mama zamieszkała z nami...
Pomagałam jej jak umiałam, jak mogłam, jak sądziłam, że działam w dobrej wierze…
8 lat walki z demonami choroby, z myślami samobójczymi i głosami w głowie nakazującymi zabić wnuka, z niekontrolowanym sięganiem po leki… paradoksalnie schizofrenicy ponoć nie chcą się leczyć… a moja mama połknęłaby wszystko co ma postać tabletki…
8 lat kontrolowania jej kroków… tego co je /bo kręgosłupowi szkodziły dodatkowe kg/, jakie leki zażywa i ile, pilnowanie by wyszła choć na chwilę z domu, zachęcania i zmuszania do aktywności…
Było różnie miedzy nami.. Kłóciłyśmy się nieraz, miałam żal do mamy za dzieciństwo, za to że piła, że biła, że jest chora, że te głosy w głowie każą jej zabić mojego synka…
Ale bywało też dobrze… przecież bywało….
Przed ok. 3 laty mama zaczęła pogrążać się bardziej w swojej chorobie psychicznej. Bardzo silne leki psychotropowe trzymały ją w ryzach ale stała się apatyczna. Bez mojej wiedzy i bez zlecenia od psychiatry, zaczęła zażywać clonozepamum – inny silny lek psychotropowy. Koktajl psychotropów sprawił, że znów była w 7 niebie… Znów miewała odloty i traciła kontakt z rzeczywistością…
Pojawiły się kłótnie i awantury… Zaczęłam zabierać jej ten lek, prosiłam lekarzy aby bez konsultacji z psychiatrą nie przepisywali jej tego świństwa… Ostatni raz znalazłam lek u mamy tuż po Bożym Narodzeniu.
Opisałam sytuację psychiatrze. Lekarz nie widział konieczności stosowania clonozepamum.
Następnie sytuacja jakoś się unormowala. Wprawdzie mama była apatyczna, mało mówiła, zachowywała się jakby nic ją nie interesowało.. ale taka to już choroba… schizofrenia.
Czemu opisuję to tak szczegółowo?
Otóż…. Pod koniec marca mama znów jakoś dziwnie się czuła… Powiedziała, że przewróciła się /co nie było prawdą/ i boli ją w klatce piersiowej… W ciągu kilku dni zjadła paczkę ketonalu… Dużo kaszlała… Dużo paliła… Znowu kaszlała...
Kaszel palacza myślałam, bo przecież kaszle od zawsze...
Robiła regularnie badania - wyniki krwi super, USG brzucha super, prześwietlenie klatki piersiowej.. mało widoczne z uwagi na chory kręgosłup ale bez niebezpiecznych zmian.
Dziwnie się zachowywała… nie chciała nic robić, przestała wychodzić z domu, zasłabła w łazience, pojawiły się dziwne biegunki, wstawała w nocy i gadała od rzeczy jakby się najadła leków…
Zrobiłam jej karczemną awanturę… przeszukiwałam szafę w poszukiwaniu leków… nazwałam hipochondryczką i lekomanką. Krzyczałam, że biega po lekarzach bez potrzeby tylko po to by zdobyć leki i naćpać się…
Zarzekała się, że tym razem nie wzięła nic… Przekonywała, że coś się z nią dzieje, lecz ona nie wie co…
Nie uwierzyłam… NIE UWIERZYŁAM!!!!!!! Nie uwierzyłam….
Atmosfera między nami stała się zimna. Nie wierzyłam w żadne słowa, byłam zła i podejrzliwa...
Na początku kwietnia trafiła do szpitala… resztę opisałam w moim wątku… „Szukam pomocy dla mamy”…
Nasze ostatnie tygodnie… Do końca zapewniałam mamę, że będzie dobrze… Do szpitala ogólnego jeździłam codziennie, bo jest blisko… Do szpitala chorób płuc jeździłam co 2, lub co 3 dzień.. W weekend codziennie.
Na 2 dni przed śmiercią zdobyłam się wreszcie na odwagę i powiedziałam jak bardzo ją kocham… Ile znaczy dla mnie… że to co w złości wykrzyczałam, to się nie liczy, bo dała mi życie.. że jest wspaniałą matką...
„Moja kochana”…. To były ostatnie słowa jakie usłyszałam od mamy…
Potem już, jej napój zapomnienia - morfina sprawił, że nie odzyskała przytomności…
Dlaczego, ten jeden cholerny raz nie dostrzegłam, ze coś się dzieje… dlaczego nie uwierzyłam…
Dlaczego pozwoliłam, by zamykała się w sobie w domu przepełnionym atmosferą podejrzeń i złości…
Dlaczego…
Dlaczego przez 8 lat wspólnego mieszkania nie zdążyłam powiedzieć, że mimo wszystko kocham Ją ponad życie…
Mimo, że byłyśmy razem to jednak osobo… a mimo, że osobno to jednak tak bardzo razem…
Przepraszam, za tak długi post… Bardzo trudno przyszło mi spisanie mojej historii..
Nie wiem czy mi lepiej... minął miesiąc, dziś Twoje imieniny mamuś... |
|
|