1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22
2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.
|
|
Autor |
Wiadomość |
Temat: Rak głowy trzustki z przerzutami do kręgosłupa |
Karola1980
Odpowiedzi: 34
Wyświetleń: 25039
|
Dział: Tu trzymamy KCIUKI Wysłany: 2013-10-12, 23:34 Temat: Kochani, |
Kiedy 18 miesięcy temu zdiagnozowano u mojego Taty guza głowy trzustki, przeczytałam tysiące postów na temat Waszych doświadczeń, stanów, przeżyć emocjonalnych związanych z walką z rakiem. Byłam cichym użytkowanikiem forum.
Dziś, dwa dni po śmierci mojego kochanego Taty - sześćdziesięciodwulatka - czuję, że muszę coś napisać.
W momencie otrzymania diagnozy czuliśmy, jakbyśmy otrzymali wyrok. Nieoperacyjny guz głowy trzustki. Dobrze wiedzieliśmy, co to oznacza w dłuższej perspektywie. Tata postanowił nie składać broni i walczyć, mama organizacyjnie i leczniczo zrobić co się da, a ja spędzać razem z Tatą jak najwięcej czasu.
Ponieważ wcześniej nikt w naszej rodzinie nie chorował, nie bardzo wiedzieliśmy jak podejść do tematu, komu zaufać w kwestii wyboru sposobu „leczenia”. Trafiliśmy na Arkońskiej na lekarza, który wzbudził zaufanie wiedzą, spokojem, podejściem do pacjenta i świetnymi opiniami internetowymi. Tyle tylko, że po sześciu tygodniach lekarz już w naszym mieście nie pracował. Dalej po omacku, ale szczęśliwie „wylądowaliśmy” w innym szpitalu, na Pomorzanach w Szczecinie. Samo „leczenie” chemią przebiegało wg składnego toku, który wytyczyła nam doktor. Sądzę, że gdyby nie ta Pani, Tato żyłby znacznie krócej. Choć 14 sesji chemii wyniszczyło jego organizm totalnie (brak czucia w stopach i nodze aż do kolana, brak czucia w dłoniach, pogorszone widzenie i słuch), Tata dzielnie je znosił. Na niektóre jeździł samodzielnie do szpitala. Zawiązał kilka fantastycznych znajomości z innymi pacjentami. Między chemiami, kiedy miał jeszcze stosunkowo dużo siły, chodziliśmy na wspólne spacery. Rano przyjeżdżałam na śniadania, wychodziłam z pracy, żebyśmy mogli wspólnie wypić w południe kawę i porozmawiać na tematy niezwiązane z chorobą. Na tyle, na ile było to możliwe, staraliśmy sie chorobę ignorować.
W ciągu 18 miesięcy Tata przebył kilka zabiegów i operacji. Spędził w szpitalu 1/6 czasu. Pomimo tego, że wyniki bywały różne (na początku chemii całkiem niezłe, potem już tylko gorsze), Tata i my wszyscy wierzyliśmy, że nastanie cud. Ale podświadomie rozchodziło się wyłącznie o to, ile zostało nam czasu. Nikt nie znał odpowiedzi, więc postanowiłam go maksymalnie z Tatą wykorzystać. Staraliśmy się z uwagą celebrować święta i okazje rodzinne. Piekliśmy wspólnie torty, stroiliśmy stoły, leżeliśmy na kanapie i gadaliśmy godzinami. W tych chwilach dobrego zapomnienia momentami chwytaliśmy przedchorobowej normalności.
Choć czasem się wewnętrznie buntowałam, że nie mam siły, że może Tata powinien być większym optymistą, że zaniedbuję męża, Mamę i przyjaciół, to w głębi czułam, że tego właśnie chcę, skupić się na Nim, przelewać miłość i tyle dobrej energii, ile zdołam i do kiedy będzie mi to dane. Zdarzało się nam na siebie krzyczeć, wspólnie płakać, powiedzieć gorzkie słowa – tak, to również wycinek naszego wspólnie spędzonego czasu. Czy załuję? Nie, bo życie miewa różnorodne barwy, smakuje słodko i gorzko i takim je przyjęliśmy.
Często rozmyślałam, jak to będzie, kiedy Tata zaniemoże, jak sobie poradzimy z „dyżurami”, zastrzykami i opieką nad Tatą leżącym. W tej materii nie mam doświadczenia, ponieważ stan beznadziejny trwał dokładnie dobę.
Tata bardzo długo był w świetnej kondycji. Sytauacja uległa zmianie, gdy założono mu dren. Wraz z drenem przyplątała się jakaś bakteria. Od tego momentu rozwijał się stan zapalny, z którym lekarze nie byli w stanie lub nie mogli sobie poradzić. Przez ostatnich dziewięć dni życia bardzo bolała go okolica wątroby. To szalał stan zapalny, ale pewnie i przerzuty dawały swoje oznaki. Tato wymiotował, coraz mniej siusiał, nie chciał jeść. Ponieważ wystapił problem z drenem (żółć wypływała bokiem, a nie przez dren) zgłosilismy się do szpitala, odmówiono nam przyjęcia bez skierowania. Wróciliśmy do domu. Po tym jak lekarz rodzinny wystawił skierowanie, Tata nie był w stanie już sam się ubarć, usiąść, wstać. Pogotowie zabrało Tatę, lekarze zrobili operację wymiany drenu. Wieczorem 09.10.2013 byłyśmy z mamą i rozmawiałyśmy z Nim. Był przytomny, ale po tzw. głupim jasiu. Oczy mu błądziły, był zmęczony. Ostatnie słowa, które do nas wypowiedział: „Dziewczynki, idźcie już do domu.”
Poszłyśmy z nadzieją, że rano będzie lepiej. Kiedy weszłam do szpitalnej sali o 09.00 dnia następnego, z Tatą nie był kontaktu ani werbalnego, ani niewerbalnego. Wtedy lekarze poinformowali nas o niewydolności nerek, postępującym zatruciu organizmu, które miało prowadzić do spowolnienia krążenia, a w konsekwencji do zatrzymania pracy serca.
Byłyśmy z Tatulkiem przez 13 godzin. Trzymałyśmy go za ręce, gładziłyśmy, przytulałyśmy, mówiłyśmy. Czy nas słyszał? Nie wiem. Sądzę, że tak, bo kiedy ksiądz przyszedł na ostatnie namaszczenie, łzy płynęły mu z oczu, kiedy mówiłam, że bardzo go z Bratem kochamy, łzy płynęły mu z oczu, gdy Mama szeptała do niego czule, łzy płynęły mu z oczu.
Podając środki przeciwbólowe lekarze zadbali o to, by nie cierpiał fizycznie. Pielęgniarki w ostatniej godzinie naszego wspólnego bycia, zadbały o oddzielną salę, by stworzyć choć namiastkę intymności. Byliśmy tylko my, mnóstwo miłości, ciepła, czułości i spokoju. Tata odchodził niesamowicie spokojnie, płakał z nami, nie chciał iść. My też nie chciałyśmy go puścić. Stało się inaczej.
Czy mam żal? Oczywiście, jak każdy. Nigdy nie zapomnę jednak strachu, który mnie wypełnił 18 miesięcy temu. Nie warto się bać, tracić energię i czas na lęk, warto wciąż budować i pielęgnować relacje, podsycać optymizm i skupić się na tym, co najważniejsze – na drugim człowieku.
Kochałam Cię Tato, kocham i kochać będę. Kaja. |
|
|