Jeśli raz jeszcze zapłaczę nad sobą,
to jak mi Boże, jeszcze życie miłe,
ześlij pokutę za tą moją pychę,
i by jej dokonać - dodaj mi siły.
Jeśli raz jeszcze zapłaczę nad sobą,
to mi przypomnij :
- człowieka na wózku,
dziecko żebrzące o matczyną miłość,
i nastolatkę z porażeniem mózgu.
Jeśli raz jeszcze zapłaczę nad sobą,
to mi przypomnij :
- cmentarz niemowlaków,
ojca z pięciorgiem bez dachu nad głową,
Hematologię pełną ludzi - wraków.
Jeśli raz jeszcze zapłaczę nad sobą,
to mi przypomnij:
- Dom Małego Dziecka,
kloszarda, co sypia pod sklepem na rogu,
i cel napisania - tego właśnie wiersza.
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze...
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą...
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich miodem...
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy... Rozpacz tak płacze...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci... Jak ludzie w krąg płaczą...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
_________________ Miejsce człowieka jest tam, gdzie jego wolność nabiera pełnego sensu.
Podobnie jak uliczni przechodnie banalni,
Jednacy w modzie, stroju, pozie i zwyczaju,
Niby pasażerowie codzienni tramwaju,
Siedzą chorzy w lekarza niemej poczekalni.
Na wrogo-nieznajome ścian patrząc obrazy,
Obojętni z pozoru, a trwożnie niepewni,
Obcy dla siebie zawsze, dzisiaj bliscy krewni,
Opanowują z trudem swych twarzy wyrazy.
I gdy zegar poważnie, aż grobowo, tyka,
Oni, siedząc wokoło uroczystym wianem,
Jak gdyby na śmiertelnym swym cenzurowanem,
Odgadują pierwszego w gronie nieboszczyka.
Tajemnych, groźnych chorób przerozliczne szczeble,
Jedni z twarzą jak z wosku, drudzy jak z papieru,
Wdychają chloroformu zapach i eteru,
Zazdroszcząc, że nie cierpią tutaj tylko meble.
Topiąc wzrok w Asklepiosie, marmurowym bożku,
Stojącym w ciemnym kącie, w gorączki wypieku
Marzą o dobroczynnym jakimś, zbawczym leku
W błogosławionych kroplach lub w cudownym proszku.
Myślą o swoim stopniu w termometru rurce -
I ci, u których wiary szczep był bezowocnym,
Roją dziś o lekarzu jako o wszechmocnym,
Wierzą w niego rozpacznie jako w cudotwórcę.
W pragnieniu życia przysiąc nań każdy jest skory...
Czuje dlań z góry wdzięczność, przyrzeka majątek,
Jeśli zśród tych skazańców wyjdzie jak wyjątek...
Wtem znów wpuszczają kogoś i znów wchodzi chory.
Zwrócili się, by wzrokiem ciekawym go dosiąc,
I gdy siadł, znowu wszyscy w bezruchu, w bezczynie,
W drzwi obojętnie białe patrzą jak w pustynię
Mroźną, gdzie jak nadziei blask lśni klamki mosiądz.
I wchodzi znowu jeden, którego tu władza
Drżącej nadziei wiedzie i zdrowia marzenie -
I rozrasta się głucho w tej izbie cierpienie,
I mury milczącego pokoju rozsadza.
Rozpiera się ból w twardych granicach komnaty,
Jak smok, który opiły po padliny próchnie,
Tyje z wolna, nabrzmiewa, rozdyma się, puchnie
I z cieśni się rozpręża na zewnątrz, na światy.
Zda się, że pęknie pokój ten... I nagle - pęka!
Z hałasem, hukiem, grzmotem!... I ściany, i kąty
Lecą jak wysadzone prochowymi lonty,
Tak je rozmiotła dzika, zbyt przewzbrana męka.
I z wolnych już stron czterech wali się i tłoczy
Tłum chorych, który gniecie się, a ciągle wzrasta,
Jakby już nie ulica, nie miasto, lecz miasta
I kraje, i świat cały zbiegły się z otoczy.
Najdawniej czekający, porwawszy się w trwodze,
Wraz z wrzaskiem napastników rozdzierają ciszę
I krzyczą, jęczą, wyją dawni i przybysze,
Czołgając się na klęczkach po twardej podłodze,
Błagalnie wznoszą ręce do swych tęsknot celu
I z szaleńczą rozpaczą, co zgrozą przeraża,
Łomocą w drzwi, jedynie nietknięte, lekarza,
Wołając: "Zbawicielu! Otwórz, zbawicielu!"
Cały świat ze skowytem szaleje cierpienia,
On, Wielki Niewierzący, co zmienił glob stary
W poczekalnię cierpiących, pełnych dzikiej wiary,
Wzywających zwierzęcym skomleniem zbawienia!
Aż od ich wściekłych miotań zadrżały posady!
Cały gmach, zbudowany z kamienia i stali,
W nicość, w proch, w zatracenie z gruchotem się wali,
W nieuniknioną przepaść wieczystej zagłady.
I gdy wszystko runęło z łomotem i trzaskiem,
Nad kurzem rumowiska, który świat zadymia,
Zawisła w górze jeno klepsydra olbrzymia,
Trupy pobitych szarym zasypując piaskiem.
_________________ Miejsce człowieka jest tam, gdzie jego wolność nabiera pełnego sensu.
Muszę przyznać że nie jestem miłośnikiem, ani znawcą poezji.
Lubię poezję, choć znawcą również nie jestem Od kiedy czytanie wierszy przestało być obowiązkiem (szkoła) stało się przyjemnością. Różnica jest taka, że kiedyś musiałam gimnastykować umysł , żeby znaleźć odpowiedź na pytanie „ co autor miał na myśli” , dzisiaj skupiam się na tym co JA myślę/czuję/itp.
Pozdrawiam serdecznie
_________________ Miejsce człowieka jest tam, gdzie jego wolność nabiera pełnego sensu.
Uwielbiam Leśmiana i Norwida. Z Norwida szczcególnie "coś ty Atenom zrobił Sokratesie" No i Leca. Lubie tę poezje z którą moge się identyfikować - bo mi się po prostu podoba, po mówi o ważnych dla mnie sprawach, bo mówi tak jak ja bym chciała a nie umiem, bo w niezwykły sposób laczy proste słowa, bo jest jak wyrazista jak obraz.
_________________ Antoine de Saint-Exupéry
Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać
.....wsłuchuję się w ciszę...
...nie słyszę Ciebie...
samotny, kolejny wieczór bez dotyku Twej twarzy
jesteś w mych myślach... tylko..
..znowu.. dzień bez Ciebie..
kolejny
i dalej - ...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum